To już oficjalne! Zostaliśmy ruinersami! Trochę to czasu zabrało i ostatnie miesiące polegały głównie na załatwianiu dokumentów, chodzeniu po urzędach i bankach, ale wreszcie dotarliśmy do szczęśliwego końca. A może należałoby powiedzieć – do szczęśliwego początku – gdyż to dopiero początek naszej przygody z około 200 letnim wiejskim domem na pograniczu pogórza Kaczawskiego i Izerskiego. Przed nami jeszcze kilka lat remontu i zapewne wielu momentów bezgłośnego zachwytu, ciekawych odkryć, zgrzytania zębami oraz litrów potu i łez. Mamy tego świadomość i u progu drugiej połowy życia doceniamy to co zdobyte wysiłkiem, a nie podane na talerzu.

Pomysł na stary dom ciągnie się za nami od samego początku naszej znajomości, czyli bez mała 20 lat. Za każdym razem pojawiały się przeszkody natury rodzinno-finansowej. Dopiero od kilku lat zaczęliśmy aktywnie szukać, najpierw na portalach typu OLX, a potem również jeżdżąc po pogórzu Sudeckim. Braliśmy pod uwagę wiele czynników i dom, który kupiliśmy spełnia praktycznie wszystkie nasze wymogi – poza widokiem z okna na góry. Widok jest z okien na piętrze na wzgórze Proszówka, ale tylko zimą, gdy nie ma liści. Co w sumie jest piękną odmianą w zimowe miesiące.



Dom jest ruiną w dobrym stanie (dostał ocenę 7/10). Wierzcie mi, ze gdy konstruktor ocenia waszą ruinę na 7, to oddychacie z ulgą Wiele starych domów na wsiach Dolnego Śląska, pięknych przysłupów, chat sudeckich i zwykłych ceglanych domów popada obecnie w ruinę. Część z nich znajduje swoich ludzi. Zwariowanych śmiałków, którzy raczej w porywie serca niż po sensownej kalkulacji, podejmują decyzję zakupu, a potem odnowienia takiego domu technikami tradycyjnymi. Znaleźliśmy tych śmiałków na grupie Ruinersi na Dolnym Śląsku. Ludzi, którzy wkładają własne pieniądze i zapał w przywrócenie piękna lokalnej zabytkowej zabudowie i całej okolicy. Czyż jest coś piękniejszego niż zadbane, tradycyjne budownictwo?

Oboje uwielbiamy zarówno przyrodę tego regionu jak i jego bogatą, wielokulturową historię. Lubimy zjechać z głównej trasy i włóczyć się bocznymi drogami po Pogórzu Kaczawskim i Izerskim, gdzie za każdym rogiem czekają niespodzianki – stare przysłupowe domy, krzyże pokutne, piękne widoki na wygasłe wulkany, zaskakujące ruiny pałacu czy dworu zarośnięte zielenią. To co wzbudza zachwyt to lokalna, tradycyjna zabudowa sprowadzona w te rejony przez osadników z Turyngii czy Fryzji. Domy zbudowane z lokalnych materiałów , oparte o polne kamienie, drewno i glinę, w symbiozie z otaczającą je przyrodą. Miejsca gdzie drzewo chroni dom przed piorunami i daje mu cień latem. Gdzie żyje się w zgodzie z porami roku i rytmem przyrody. Taki spokojny świat od dawna nas pociągał, a im jesteśmy starsi tym pociąga nas bardziej. Warto jednak pamiętać, że romantyczna wizja „małego, białego domku w Karkonoszach” (to żart naszego fantastycznego architekta i konstruktora) to iluzja wielu wygodnych mieszczuchów przyzwyczajonych do gładkich ścian, ciepełka rozchodzącego się po całym mieszkaniu zimą i sklepu z zielonym płazem pod blokiem. Zobaczymy jak będzie z nami. Ja już kupuję bambosze , a tak serio to rękawice robocze (kalosze już są).
Sprzątanie takiego domu to przygoda sama w sobie. Odbijanie starych płyt, tynków, odsuwanie mebli odsłania historię (np. ściany malowane we wzory wałkiem). Ludzie, którzy sprzedali nam ten dom, wiedzieli w sumie o nim niewiele. Sami byli zaskoczeni, że specjaliści zakładają datę budowy na połowę XVIII wieku. Dom przechodził wiele przebudów i jest trochę jak jajko niespodzianka – nigdy nie wiesz co będzie pod kolejną warstwą . Pod tynkiem na elewacji schowany jest szachulec – co widać na zdjęciach. Być może uda nam się go kiedyś odsłonić. Ściany na parterze między pokojami zrobione są z szachulca, w kuchni są stropy Kleina, a spod desek wychodzi polepa (jak nie wiecie co to jest, to bez lęku, też do niedawna nie wiedziałam
Zatem otwieramy nasza krzewiecką epopeję. Wkrótce opowiemy Wam co się u nas dzieje, a za jakiś czas śmiałków, którym niestraszny brak ogrzewania, prądu i wody, zaprosimy w nasze gościnne progi!